The roof is on fire – by ejjjsz

Freedom. To poczułyśmy z Monitą, po szamotaniu się z klapą dachu. Niby nie jakoś ekstremalnie wysoko, ale wiecie, ten powiew wiatru we włosach i ogrom roztaczającej się przestrzeni robił swoje, oj robił…

Tak szczerze, to trochę się bałam. Nie wysokości, ale nie oszukujmy się, miałam małą przerwę. Może inaczej… to nie był strach, ale taki dreszczyk jak przed pierwszą randką.  Dlatego tę seryjkę podzielę na kilka części zapewne, poniżej strikte dachowa. Dużo ostrego słonka, dużo kominowego bokehu. Konwencja ani czarna, ani biała, ani jedno-odcieniowa. Za dużo emocji w środku, to w zdjęciach też taki mały bałagan, dlatego ostrzegam pedantów i ślę internetowe całuski 😉

Część druga wyprawy (czyli ta już z piwem w torebkach i krokami na ziemi) pewnie pojawi się soon.

By the way, w ciągu moich nocnych rozmyślań zatęskniło mi się za zdjęciowymi historyjkami. Dlatego następnym razem, może pojawi się mrożąca piwo w lodówce, albo topiąca czekoladę w sreberkach opowieść. Narazie łapcie ten zaplanowany spontan, czyli rozdziewiczenie mojej 50tki:

A na koniec łapcie trochę wiosennego elo, skoro jesteśmy w drodze do-lata:

Chill and bass, robaczki.

~ - autor: ejsza w dniu 4 kwietnia, 2010.

Komentarze 2 to “The roof is on fire – by ejjjsz”

  1. stanikowe zdjecie daje rade ejszu
    bylo co rozdziewiczac eh, ladne zdjecia robi

  2. ty wiesz, że ja czekam aż madrytowe panienki rozdziewiczysz
    ładne robi, i jak lezy w dłoni :serduszka:

Dodaj komentarz